Oprac.Części 1-2Części 2-3Interpr./Char.
Nazajutrz obliczyli, iż znajdują się jakieś 8 mil od Kurtza. Statek ledwo płynął. Ponieważ był wieczór, dyrektor nakazał zakotwiczenie do następnego dnia. Mieli wyraźne sygnały, by zbliżać się ostrożnie, więc wolał płynąć za dnia. Dystans 8 mil mogli pokonać w 3 godziny. Marlow nie był zadowolony z tego oczekiwania.
Rano czekali aż opadnie mgła. Najpierw cicho a potem coraz głośniej dochodziły do nich wycia i wrzaski. Pielgrzymi ruszyli do kajut i wracali z naładowanymi karabinami. Bali się wszyscy. Ludożercy nalegali, by złapać i zjeść tych na brzegu. Byli zatrudnieni na pół roku, choć prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawę z czasu, nie znali go. Co trzy dni płacono im po drutem po 9 cali długości. Niby mieli kupować sobie za tę obiegową monetę jedzenie w wioskach, ale statek nigdzie nie wpływał. W zasadzie nie mieli nic mięsnego do jedzenia, aż dziwne, że nie rzucili się na Marlowa i innych. Musieli mieć jakieś hamulce.
Dyrektor chciał ruszać, ale Marlow nie zgodził się. Nie mogli płynąć we mgle. Dyrektor udawał, iż zależy mu na dopłynięciu do Kurtza zanim stanie mu się coś złego. Przecież mieli sygnały, że chorował. Rozważali czy tubylcy zaatakują ich. Także musieliby pokonać mgłę. Marlow uważał zresztą odgłosy nawoływania za wyraz smutku, a nie agresji. Dwie godziny później mgła ustąpiła i ruszyli. Przeciskali się pomiędzy mieliznami. W pewnym momencie spadły na pokład strzały. Skryli się pod dach. Pielgrzymi otworzyli ogień do zarośli, skąd spadały na nich stada strzał.
Sternik upadł mu pod nogi zalany krwią. Dostał włócznią w bok. Marlow pociągnął nerwowo za linkę od gwizdka parowego i kilkakrotnie gwizdnął. Wrzaski w zaroślach umilkły. Pielgrzym wysłany przez dyrektora zbadał sternika, stwierdził zgon. Przypuszczał, iż także Kurtz nie żyje. Marlow na samą myśl o tym rozżalił się, bowiem chciał porozmawiać z tym agentem. Wyrzucał zalane krwią buty za burtę.
Dobili do brzegu. Załadowali cały parowiec kośćmi słoni. Marlow nazwał Kurtza szatanem, który rządził na lądzie duszami tamtych dzikich ludzi, porywał ich do robienia rzeczy, które chciał zrobić. Kurtz pochodził i kształcił się w Anglii. Jego ojciec był pół Francuzem, a matka pół Angielką. Międzynarodowe Towarzystwo Tępienia Dzikich Obyczajów powierzyło mu opracowanie referatu jako wytyczne do działania Towarzystwa. Napisał aż 17 stron między innymi o tym, że dzicy ludzie uważają ich za rasę wyższą, nadnaturalną. Ten fakt można wykorzystać, twierdził w referacie, aby rozwinąć „dodatnią działalność” o nieograniczonej potędze. Kurtz prosił, by Marlow zajął się tą broszurą, by świat ją wykorzystał. Na ostatniej stronie dopisał wcześniej zdanie: „Wytępić te wszystkie bestie!”.
Odbył się pogrzeb sternika i Marlow zamierzał wrzucić zwłoki do rzeki, chociaż ludożercy chcieli je zjeść. Pielgrzymi cieszyli się z jatek, które zrobili w dżungli. Płynąc, zobaczyli człowieka, był to Rosjanin, marynarz, miał 25 lat. Mówił o Kurtzu, że przekonał jakieś holenderskie spółki i przybył tu dwa lata temu. Dołączył do niego i on. Na pytanie, dlaczego tubylcy strzelali do nich odpowiedział, że nie chcą, aby zabrali Kurtza. Radzi zostawić trochę pary do gwizdania, to prości ludzie i gwizdka boją się bardziej niż wystrzałów. Okazało się, iż to ów Rosjanin narąbał im wcześniej drzewa i to jego książkę Towsena miał Marlow. Zapiski na jej marginesach nie były szyfrem, tylko tak wygląda język rosyjski. Co do Kurtza, wzbogacił jego duszę.
III
Był zafascynowany Kurtzem i Marlow nie potrafił tego zrozumieć. Pewnego razu Kurtz chciał go zabić, ponieważ ten ukrył przed nim kły słonia. Kiedy mu je oddał, Kurtz mu wybaczył. Często znikał na kilka tygodni, a potem wracał, odkrył wiele wiosek i jezioro. Stworzył sobie własną armię z Murzynów, którzy widzieli w nim boga. Pierwszy raz spotkali się z kimś, kto strzelał gromami, więc musieli mu ulec. Rabował z nimi wszelkie wioski. Kiedy chorował, marynarz opiekował się nim i leczył go. Potem Kurtz znowu znikał w poszukiwaniu kości słoniowej. Kiedyś chciał wrócić do kraju, ale rozmyślił się. Marlow stwierdza, że Kurtz to wariat. Marynarz rosyjski zaprzecza z oburzeniem.
Kurtz zebrał wszystkich swoich żołnierzy i nie było go dość długo. Zamierzał napaść na plemię po drugiej stronie rzeki. Niestety, zachorował i jest z nim bardzo źle.
Szli do domu Kurtza, aby zabrać go na statek. Przed domem zobaczyli ludzkie głowy powbijane na pale. Dyrektor mówił, iż metody Kurtza zniszczyły cały okręg. Spełniał tam wszystkie swoje najgorsze żądze, a dzicz podsuwała mu różne pomysły. Zapomniał z pewnością o swojej cywilizacji. Rosjanin mówił o traktowaniu Kurtza jak boga i ceremoniałach, jakie obowiązywały. Dla Marlowa nie był bóstwem. Od miesięcy nie otrzymywał żadnych lekarstw i zdaniem rosyjskiego marynarza został opuszczony. To hańba.
Niesiony na noszach do statku Kurtz wydawał się szczątkiem człowieka. Same kości. Marlow zastanawiał się nad znaczeniem nazwiska Kurtz – z niem. krótki. To była ironia. Niesiono za nim kilka karabinów i pistoletów, Marlow z sarkazmem mówił o nich, że to gromy tego samozwańczego Jupitera (gromowładnego Zeusa). Położono go w jednej z małych kajut. Podano spóźniona pocztę. W oddali widzieli szpaler stojących ludzi. W ich kierunku szła piękną, wystrojona i smukła Murzynka. Kobieta Kurtza. Nie weszła na pokład, lecz oddaliła się. Rosjanin skarżył się na nią, zrobiła mu awanturę o kilka łachów. Kurtz prosił, aby go ocalili. Miał za złe dyrektorowi, że zabierają go, ale on jeszcze wróci i wykona swój plan.
Dyrektor na stronie rozmawiał z Marlowem o stanie zdrowia Kurtza. Zastosował nieodpowiednie metody zdobywania kości słoniowej, w większości skamieliny. Dyrektor nie omieszka powiedzieć o tym tam, gdzie należy. Mówi o Kurtzu w czasie przeszłym.
Rosjanin chciał zostać i rozmawiali o tym z Marlowem. Prosił, aby jak marynarz marynarzowi obiecał mu, że honor Kurtza zostanie nienaruszony. Marlow obiecał, iż z jego strony nic tej pamięci nie zaszkodzi. To Kurtz kazał ostrzelać parowiec- zdradził Rosjanin. Poprosił o naboje do karabinu i garść tytoniu. Zszedł ze statku.
Marlow obudził się o północy. W kajucie nie zastał Kurtza, który o własnych siłach wyczołgał się na ziemię. Kapitan poszedł szybko jego śladem. Dogonił, postraszył, że go udusi, jeśli zacznie krzyczeć i przekonał do powrotu. Wsparty na jego ramieniu wrócił na statek, ważył niewiele więcej od dziecka.
Kolejnego dnia po południu odpływali. Obserwowało ich 2 tys. oczu. Piękna kobieta podbiegła z całym tłumem do brzegu statku i na jej odgłos wszyscy zaczęli krzyczeć modlitwę lub pożegnanie. Pielgrzymi na statku wzięli do rąk strzelby, a Marlow zagwizdał parą, by odstraszyć tubylców. Tylko kobieta nie ulękła się i stała w bezruchu. Później ze statku odezwały się karabiny.
Wypłynęli z jądra ciemności. Wszyscy na statku odetchnęli, dyrektor patrzył podejrzliwie na Marlowa, gdyż ten wcześniej nie potępiał razem z nim Kurtza i metod jego działania. Domyślał się, iż być może podobnie jak Kurtza tak i jego spisano już na stratę.
W ostatnich dniach życia Kurtz dużo mówił, a czasem wydawał się dziecinny. Miał swoje tajemnice, których nie zdradzał. Jednego dnia dał Marlowowi jakiś pakunek. Nie chciał, by znalazł go dyrektor nazywany przez niego bałwanem. Pewnego wieczora wszedł do kajuty i Kurtz umierał, powtarzając słowa: „Zgroza! Zgroza!”. Kolejnego dnia pielgrzymi pochowali jego zwłoki. Marlow rozważał odejście Kurtza i ocenił go jako wielkiego człowieka. Potrafił bowiem w godzinie śmierci odnieść się do swojego życia i nazwać je złym. Marlow czuł, że przeżył tę najważniejszą chwilę życia Kurtza wraz z nim. Dlatego postanowił być mu wiernym do końca. Nie umarł, nie pogrzebano go, a jednak to w nim pozostała ta chwila.
Po zakończeniu rejsu Marlow chodził jak pijany, miał gorączkę i nie wiedział co zrobić z paczką papierów powierzoną mu przez Kurtza. Matka tego agenta zmarła pielęgnowana przez narzeczoną Kurtza. Odwiedzali go ludzie ze spółki handlowej, aby wydobyć dokumenty z paczki Kurtza. Domyślali się, iż jest tam dużo informacji cennych dla spółki i handlu. Marlow dał panu w okularach referat Kurtza, ale ten wybuchnął gniewem i postraszył Marlowa sądem. Potem pojawił się daleki kuzyn oświadczając, iż Kurtz miał wielki talent muzyczny. Potem dziennikarz, który mienił się kolegą Kurtza i chciał dociec powodu wyjazdu Kurtza do Afryki. Zadowolił się raportem. Tak naprawdę nikt z gości nie potrafił powiedzieć, jaki zawód miał zmarły agent.
Wreszcie Marlow został sam z paczką listów i zdjęciem dziewczyny, na pierwszy rzut oka pięknej. Postanowił do niej pójść. W rozmowie z kobietą wyczuł jej miłość do Kurtza. Pytała, czy podziwiał go, gdyż nie można było go znać i nie podziwiać. Marlow kłamał, aby nie zrobić jej przykrości. Mówiła i wychwalała swojego zmarłego ukochanego, a Marlow czuł pogłębianie się ciemności. Była szczęśliwa z nim przez krótką chwilę, a teraz będzie nieszczęśliwa przez resztę życia. Tak, przyznała, miała to szczęście znać go i być z nim. Miał wielkie plany, był taki doby, jaśniał dobrocią i ludzie nie powinni go zapomnieć- nastawała. Opłakiwała go przez rok, z nikim nie mogła o nim mówić. Marlow przyznał się do bycia świadkiem ostatnich słów Kurtza. Prosiła o powtórzenie ostatnich słów ukochanego, by mogła z nimi żyć. Nie mógł powiedzieć prawdy. Nakłamał, iż ostatnie wymówione słowo to jej imię. Kurtz domagał się tylko sprawiedliwości, więc miał obowiązek powiedzieć prawdę dziewczynie. Nie mógł, zrobiłoby się beznadziejnie ciemno.
KONIEC
Streszczenie
Oprac.Części 1-2Części 2-3Interpr./Char.