Oprac.Część 1Część 2Interp./Char.
Część pierwsza
Witebsk – Leningrad – Wołogda
Akcja rozpoczyna się więzieniu w Witebsku, którego dziedziniec widzimy. W jednej z cel więźniowie czekali w kolejce na przesłuchanie lub na oko strażnika w judaszu, które oznaczało posiłek. Siedzieli półnadzy na betonowej posadzce. Na kolację dostawali podobnie jak na obiad jakąś ciecz. Jedyną rzeczą, jaką robili w celi to rozmowy. Skupiali się grupami, katolicy wokół księdza, żydzi wokół rabina. Pewnego razu do celi dostał się Jewrij z Grodna i powiedział im, że Niemcy wzięli Paryż. Wtedy zrobiło im się żal. Gdy na dworze ciemniało, do celi wpadało światło wielkich lamp z wieżyczek. Narrator siedział wraz z innymi bez procesu i wyroku, nie wiedział, z jakiego powodu go zamknięto.
Był koniec sierpnia. Miano ich przewieźć gdzieś, ale z transportem nie spieszono się. Pewnej nocy zaspanego i z pełnym pęcherzem przesłuchiwano go w świetle żarówki. Oskarżono go na podstawie dwóch faktów, miał na nogach oficerki, co świadczyło, iż jest majorem wojsk polskich, po drugie jego nazwisko Gerling było bardzo podobne do niemieckiego Gering, do niemieckiego generała. W związku z tym był na usługach wojsk niemieckich, wywiadu wrogiego państwa. próbował przekroczyć granicę Związku Radzieckiego i Litwy w celu walki ze Związkiem Sowieckim. Kiedy próbował coś powiedzieć, otrzymywał cios dłonią w twarz.
Dostał pięć lat i odczytano mu wyrok. Nastała jesień i padały deszcze. Przeniesiono go do innej celi, w której było kilkunastu chłopców w wieku 14-16 lat. Opowiada o kradzieżach, jakie dokonywali więźniowie małoletni, którzy sypiają na ulicach, dworcach, przemieszczają się z miasta do miasta na gapę i tworzą grupę „bezprizornych”, obok „urków” (zbrodniarze i bandyci) wielką mafię. Zabierano ich czasem na naukę, gdy wracali, rozmawiali i narzekali na kontrrewolucjonistów i nacjonalistów.
Pewnego dnia poznał w więzieniu biednego mężczyznę, starego Żyda, który zapytał, czy w Polsce jego syn mógłby zostać kapitanem? Żył on myślą o tym, iż stanowisko syna pomoże mu wydostać się z więzienia. On wykształcił syna na kapitana lotnictwa. Syn napisze podanie i jego zwolnią przedterminowo. Miał też w podszewce marynarki zdjęcie syna i bardzo się nim chwalił. Kiedy mówił to Grudzińskiemu, jeden z młodych zdradził treść ich rozmowy strażnikowi i po chwili była rewizja. Znaleziono zdjęcie kapitana lotnictwa i zabrano je ojcu.
Grudziński wraz z wieloma więźniami został przeprowadzony miastem na stację kolejową. Idąc miastem miał wrażenie, jakby ze wszystkich okien ludzie patrzyli na nich.
W Leningradzie podzielono ich na mniejsze grupy i wieziono ciężarówkami bez okien i wentylacji do tak zwanej Pieriesyłki- więzienia. Starzy więźniowie opowiadali mu, iż w owym czasie w więzieniach leningradzkich przebywało 40 tys. ludzi. Po raz pierwszy spotkał się tam z szacunkowymi danymi na temat liczby więzionych i zesłanych w Związku Radzieckim, mianowicie była to cyfra 18 lub 25 milionów więzionych. Od jednego z więźniów pracujących przy radiu dowiedział się, iż w Pieriesyłce odsiadują wyroki pełnoprawni obywatele Związku Radzieckiego skazani za drobne kradzieże.
Najgorsze warunki bytu mają więźniowie polityczni, ale to zrozumiałe, bo im lepiej byłoby im w więzieniu, tym mocniej buntowaliby się przeciwko władzy- twierdził. „Bytownicy” to więźniowie skazani za drobne przestępstwa, „urkowie” zaś to przestępcy pospolici, którzy kilkakrotnie zostali skazani, recydywiści. Wychodzą oni z więzienia zazwyczaj na kilka dni po to, by dokonać jakiegoś przestępstwa i wrócić z powrotem do więzienia.
W celi nr 37 poznał starego Polaka, potomka zesłańców z 1863 roku, Szkłowskiego, który wcześniej dowodził pułkiem artylerii w Puszkinie. Został zamknięty za to, że jego pułk za mało był indoktrynowany politycznie, z kolei pozostali generałowie w celi zostali aresztowani za zbyt duże zainteresowanie polityką. Poznał też oficera wywiadu, który pamiętał wszystko, co dotyczyło wojska polskiego sprzed 1939 r., nawet pamiętał kresowe miasteczka.
Opowiadał on Grudzińskiemu, że większość generałów to ofiary prowokacji niemieckiego wywiadu, który podrzucił sfabrykowane materiały, aby zniszczyć sowiecki sztab. Podejrzenie rzucono na oficerów przebywających w jakim czasie za granicą. Wierzyli oni, iż wojska radzieckie są w stanie wygrać z niemieckimi 1940 roku i wojna nie rozegra się na terenie sowieckim. Jednej nocy zabrano ich w drogę. Był w przedziale ze Szkłowskim. Urkowie grali w karty i zabrali Szkłowskiemu płaszcz, jeden z urków przegrał go w karty. Kolejnego dnia dojechali do Wołogdy, gdzie zostali rozdzieleni i pożegnali się z życzeniem, aby Gustaw wrócił kiedyś do ojczyzny przodków. Grudziński spędził noc i kolejnego dnia dotarł do stacji Jercewo pod Archangielskiem.
Nocne łowy
Znalazł się w obozie kargopolskim z kilkunastoma innymi więźniami. Warunki były złe, minus 40 stopni zimna, 300 gramów czarnego chleba i jeden talerz gorącej zupy na dobę, mieszkanie w szałasach z gałęzi jodłowych. Zaczęli pracę od wyrębu drzewa i postawienia małego baraku szpitalnego. Wtedy okazało się po raz pierwszy, iż samookaleczenie daje przywilej pobytu w szpitalu Niandoma kilkadziesiąt kilometrów dalej. Zwiększyła się liczba okaleczonych, szybko rosła liczba zgonów.
Najpierw umierali komuniści polscy, którzy przybyli do Związku dla ochrony życia. Kolejno umierali Niemcy i mieszkańcy Azji. Konwojenci nie prowadzili dokładnych ewidencji skazańców. W roku 1940 Jercewo było już dużym ośrodkiem przemysłu drzewnego z własną bazą żywnościową, dwiema bocznicami kolejowymi i miasteczkiem. Wszystko to zbudowali więźniowie. Urkowie proklamowali w obozie od zmierzchu do rana „republikę więźniów”.
Żaden strażnik nie pojawiał się między barakami nawet wtedy, gdy mordowano jakiegoś więźnia politycznego. Tak było do roku 1940. pozostałością były nocne polowania urków na nowo przybyłe kobiety. W 1941 roku NKWD ukróciło ten proceder. Po przyjeździe do obozu skierował się do lazaretu, aby dostać skierowanie do szpitala, należy się po więzieniu odpoczynek zanim pójdzie do pracy. Dostał się do lazaretu, gdzie rządziła miła Tatiana Pawłowa, starsza pani.
Zmierzyła mu temperaturę i skierowała do szpitala. Jedną noc przeleżał tam na korytarzu, a potem dwa tygodnie na sali z pościelą. To były jedne z najpiękniejszych chwil w jego życiu. Za radą Dimki postanowił złożyć podanie do pracy 42 brygady tragarzy. Dostał ciepłe ubranie i miejsce w baraku. Byli tam też urkowie z bandytą ukraińskim Kowalem. Pewnej nocy urkowie z Kowalem „upolowali” dziewczynę, Marusię i zgwałcili ją. Potem ona wybrała Kowala za swego opiekuna i codziennie wieczorem do niego przychodziła. Pewnego wieczoru zażądali od niej seksu. Początkowo Kowal bronił jej. Przeważyła jedność grupy i musiała oddać się wszystkim po kolei. Po kilku dniach Marusia odjechała do innego obozu na własną prośbę, a u urków już nigdy nie pojawiło się żadne ludzkie uczucie.
Praca
Dzień po dniu
Narrator opisuje, jak wygląda dzień z życia skazańców. Rano wstają i jeszcze chwilkę mogą poleżeć. Jest to ich poranna modlitwa. Następnie zaczyna się praca. W zależności od tego, jaką kto ma wydajność, tak był karmiony, dostawał inne racje żywnościowe. Więźniowie schorowani i mało wydajni dostawali rzadką kaszę bez żadnych dodatków. Trzy łyżki gęstej kaszy dostawali więźniowie najciężej pracujący z dodatkiem chleba. Chleb był także dla wyrabiających normę, dzielono go w relacjach 400, 500 i 700 gram wg wyrabianej normy.
Najmniej pracujący, najmniej jedli. W południe najlepsi dostawali łyżkę gotowanej soi i 100 gramów chleba. Reszta w przerwie południowej nie dostawała nic. Niektórzy mieli jeszcze siłę, by kraść miski innym, czy też wyrywać sobie żywność. Pracowali bardzo ciężko przy wyrębie lasów, jako cieśle w miasteczku, na bazie żywnościowej, przy budowaniu dróg, na stacji pomp, przy pracach ziemnych i w elektrowni. Wracali z pracy wieczorem i rzucali na jedzenie.
Narrator pracował przy wyrębie. Najważniejszą osobą w brygadzie był dziesiętnik, który stemplował belki. Normy pracy były zawyżone i potwierdzali to nawet Finowie, najlepsi z drwali. Czasami brygada dokonywała przeróbki kloca drewna, odcinała część z pieczęcią, aby oszukać dziesiętnika. Wyglądali nędznie i byli przygarbieni. Najciężej pracowali w lesie, ponieważ warunki pogodowe były ciężkie do zniesienia. Z reguły na wycinkę maszerowali po 6 km od obozu i już sam marsz ich męczył, po pracy musieli jeszcze wrócić. Pracujący w lesie dłużej niż dwa lata z reguły odchodzili do trupiarni, baraku bez ogrzewania, gdzie umierano powolną śmiercią. Czas pracy we wszystkich brygadach wynosił zasadniczo po 11 godzin.
Na bazie przeładunkowej na kolei pracował tyle czasu, ile trzeba było, aby rozładować wagony i opróżnić bocznicę. W ten sposób Grudziński oblicza, iż z powodu samych nadgodzin ich praca przekraczała 150% normy. 25 więźniów musiało wyładować zapasy żywności dla 30 tys. więźniów i była to praca b. ciężka. Jednak praca ta była wyróżnieniem i każdy chciał tam pracować z powodów możliwości kradzieży kilku kartofli czy też kawałka ryby.
Każdy brygadier po powrocie z pracy wykonuje podliczenia i zanosi je do biura rachunkowego, gdzie zliczane są dane i wysyłane dalej do administracji, następnie przeliczane na kotły i jedzenie, a także zarobki więźniów. 1.05.1941 roku do baraku przyszedł płatnik i okazało się, iż za pół roku pracy Grudziński zarobił 10 rubli, potrącono mu wszelkie opłaty, za konserwację baraków, odzież, jedzenie, koszty administracyjne a nawet opłatę strażników i za Trzeci Oddział, który pilnie śledzi, czy za to co mówi więzień nie zasłużył na przedłużenie wyroku. Wielu miało minusowe zarobki i narrator nie wie, czy musieli spłacać dług wobec łagru, będąc na wolności.
Ochłap
Grudziński opowiada losy więźnia Gorcewa, który został zamordowany pracą zimą 1941 roku. Był to młody i silny mężczyzna. Od razu skierowano go do brygady na „lesopował”. Prawdopodobnie był on wcześniej enkawudzistą. Nie mówił wiele o sobie i ciężko pracował w lesie, w brygadzie lesorubów. Z jego poglądów wiedziano, iż jest zażartym komunistą. Kiedyś w przypływie szału, gdy wziął za łachmany jednego z Uzbeka wygadał się, iż takich jak oni zabijał tuzinami.
Jednego razu do obozu przybył etap idący do Kruglicy, jeden z więźniów idąc obok pryczy Gorcewa okazał się jego ofiarą, rozpoznał go. Wypomniał mu łamanie palców i wpychanie igieł pod paznokcie, życzył mu, aby go zabili.
To wystarczyło, aby pewnego razu na znak Dimki zamknięto drzwi i zlinczowano Gorcewa. Najpierw narzucono mu na głowę szmatę, aby nie widział, skąd padają razy. Dostał kila razy metalowym prętem, a potem bito, kopano, torturowano. Zamęczono go dając najcięższą pracę bez pomocy i bez zmienników, bez przerw. Nie wyrabiał normy, ale brygada dawała mu trzeci kocioł. Po miesiącu takich męczarni zasłabł w pracy. Na saniach wiózł go woziwoda. Ciało Gorcewa zsunęło się i zamarzł na mrozie.
Zabójca Stalina
Jednym z więźniów był mały milczący człowiek. To były wielki urzędnik państwowy, który pewnego dnia upił się i założył z kolegą, że trafi w oko portretu Stalina. Wygrał zakład, ale przegrał życie. Kiedy już zapomniał o tym zajściu, pokłócił się z przyjacielem, a ów zadenuncjował go na NKWD. Dostał za to 10 lat, z czego 7 już odsiedział i na własną prośbę przyszedł do oddziału narratora. Podczas pracy spisywał się dobrze, po zmierzchu jednak zwolnił pracę i się ukrywał w latrynie.
Wściekli koledzy w końcu kazali mu nieść worek mąki. Upadł z nim na tory i musiał wybierać mąkę. Następnego dnia nakazano mu pójść do lasu, do wyrębu. Oznaczało to dla niego powolną śmierć. Dostał obłędu i ostatni raz narrator widział go wygłodzonego, oddał mu część swojej zupy i odprowadził do baraku krzyczącego, przyznającego, że zabił Stalina.
Drei Kameraden
Grudziński opowiada o Andrzeju K., który wracał po odsiadce z Aleksijewki przez Jercewo i barak tranzytowy. W obozie owego znajomego nie było nawet w połowie takich warunków jak w Jercewie. Więźniowie żyli tam w powalonych barakach i nikt z nich nie jest w stanie przekroczyć normy drugiego kotła. Mają zdziczałego naczelnika. Nie ma tam też szpitala, wszyscy odchodzą do trupiarni. Jedynie latem mogą zerwać jakieś jagody czy jarzębinę w lesie, aby zmienić dietę złożoną z wody i chleba.
W baraku tranzytowym spotykał wielu ludzi różnych narodowości. W roku 1940 było dużo Polaków, Białorusinów, Ukraińców i Bałtów. W 1941 r. poznał tam trzech Niemców. Byli to komuniści, którzy uciekli z Niemiec z powodu szerzącego się nazizmu i w obawie więzienia po spaleniu Reichstagu. Niestety. Hans, Otto i Stefan przerzuceni przez europejskie siatki komunistyczne do Związku Sowieckiego zostali tam oskarżeni o szpiegostwo i skazani na 10 lat więzienia. Wcześniej pracowali w Charkowie w fabryce maszyn, Hans i Otto, natomiast Stefan w Kijowie zajmował się pracą w komitecie studenckim.
Doszło do tego w pamiętnym 1937 roku, roku Wielkiej Czystki. Najpierw aresztowano cudzoziemców, wzięto ich bez żadnych wyjaśnień, bez możliwości pożegnania się z rodzinami i podawania przyczyn. Przesłuchiwano i bito, szczególnie Ottona, który po pijanemu źle się wyraził o Sowietach. Przygarnęli Stefana siedząc w celi w kilkuset niemieckich komunistów. Po ataku Niemców na Polskę wyszedł na jaw pakt Związku z Niemcami i więźniowie zażądali wizyty ambasadora niemieckiego w więzieniu, urządzili też głodówkę. Po kilku miesiącach przyszła decyzja o repatriacji więźniów niemieckich do Rzeszy z wyjątkiem tych, których wskaże ZSRR.
Trzej przyjaciele zostali i odczytano im wyroki, posłano do Jercewa. Następnego dnia po spotkaniu odesłano ich do Niandomy. Hans pisał później list do narratora. Prawdę o powrocie komunistów z niemieckich więzień potwierdził Grudziński w roku 1947. Oddano ich w ręce Niemców na moście na Bugu. Opierających się żydów niemieckich oddano w ręce gestapo.
Ręka w ogniu
Motto mówi o tym, iż żyć bez nadziei nie można.
Grudziński opowiada o trudach przesłuchań i tortur, o tym, że cały system łącznie z procesem przesłuchań i obozów jest nastawiony na ekonomiczne wykorzystanie więźniów. Mówi o przesłuchaniach i systemie łamania więźniów fizycznym bólem. Nie było takiego, który by nie przyznał się po serii tortur do tego, czego nawet nie popełnił. Nie ma litości, bez której można żyć. Dowiaduje się tego w obozie pracy. Po dziesięciu latach katorgi można go z powodzeniem posadzić za stołem sędziowskim i będzie wymierzał kary innym. Polaków z kresów wschodnich zmuszano do podpisywania fikcyjnych aktów oskarżenia. Stalin chciał uczynić z nich kartę przetargową, zastaw, który najpierw trzeba wykorzystać.
Narrator opowiada historię Aleksiejewicza Kostylewa. Miał on 24 lata, gdy z polecenia partii opuścił politechnikę w Moskwie i wstąpił do Akademii Morskiej we Władywostoku. Pochodził z Woroneża z rodziny o przekonaniach komunistycznych. Ojciec umierając kazał mu słuchać matki i wierzyć w rewolucję. Nauczył się języka francuskiego i oczytał się w literaturze. Znalazł małą wypożyczalnię Bergera we Władywostoku i zapominał o całym świecie. Z literatury poznał prawdę o Zachodzie tak krytykowanym przez komunistów. Odwrócił się od partii. W roku 1937 Berger został aresztowany i potem Kostylew. Bito go i katowano, zmuszano do przyznania się do szpiegostwa. Odmawiał przyznania się.
Potem zmieniono taktykę wobec Kostylewa i sędziego śledczego. Przesłuchani przypominały rozmowy koleżeńskie, a Kostylew zżył się z nimi. Potem znowu go bito i kazano przyznać się do agitacji w szkole morskiej. Pokazano mu zeznania trzech kolegów i zdanie, które wypowiedział, gdy oni krzyczeli o wyzwoleniu Zachodu: „Wyzwolić Zachód! Od czego? Od takiego życia, jakiego myśmy nigdy nie oglądali na oczy?” Za próbę obalenia komunizmu przy pomocy zachodnich mocarstw dostał 10 lat.
Po paru dniach w Jercewie odesłano go do Mostowicy w 1939 roku. Pełnił tam funkcję inżyniera, miał łagodniejszą pracę i zezwolenie wejścia na teren zony. Miano go za świętego, pomagał biednym, zanosił talony żywności do trupiarni, dzielił się witaminami i żywnością. Obliczał więźniom wyższe normy wydajności niż w rzeczywistości i to go zgubiło. Skazano go na pracę fizyczną, która go dobijała, musiał walczyć o chleb, aby przeżyć. W 1941 roku dostał się do Jercewa z ręką na temblaku. Pewnego razu Grudziński zobaczył, jak Kostylew podpala sobie ramię nad ogniskiem. Potem nie musi pracować i leży w szpitalu.
Nie chciał pracować dla komunistów. Pewnego dnia miano dowiedziano się, iż będzie etap na Kołymę, na pewną śmierć. Kostylew znalazł się na liście. W łaźni oblał się wrzątkiem i znalazł się w szpitalu. Zmarł. Po jakimś czasie dopiero jego matka chcąc go odwiedzić, dowiedziała się na wartowni, że jej ukochany syn nie żyje.
Dom Swidanij
To był nowy barak obok wartowni, gdzie rodzina mogła porozmawiać z więźniem. Wchodziło się do niego od strony zony, a wychodziło na wolności. Widzenie z rodziną było obarczone rygorami. Więzień tylko raz w roku mógł mieć spotkanie i musiał się o nie bardzo starać. Niektórzy przez lata nie uzyskiwali pozwolenia. Należało się wykazać pracą na poziomie drugiego kotła i świadectwem zdrowia.
Na spotkanie z rodziną myto i ubierano więźniów po to, by rodziny nie nabrały podejrzeń. Narrator opisuje, iż nierzadko żywe trupy ubierano w nowe ubrania i wystarczyło im dodać do dłoni różaniec, aby wyglądali jak zwłoki w trumnie. Wszyscy bardzo to przeżywali. Niektórzy bali się tych spotkań, inni cieszyli, jedni rozstawali się z żoną w zgodzie, inni kłócili i rozwodzili. Byli też wykpiwani przez kolegów, kiedy wracali do codziennego życia i pracy. Grudziński nie miał jako obcokrajowiec żadnych widzeń.
Zmartwychwstanie
To rozdział poświęcony szpitalowi obozowemu. Mieścił się on koło Domu Swidanij i był urządzony jak domy w Jercewie. Tylko tam można było dostać bardziej kaloryczne i uzupełnione witaminami pożywienie, można było odpocząć w lepszych warunkach. Niektórzy więźniowie chcąc dostać się do szpitala, okaleczali sami siebie. Kierownikiem był tam wolny lekarz z miasta, a lekarzami byli Loevenstein, Zabielski i Pawłowa. O zwolnieniu więźnia ze szpitala decydował lekarz wolny. Ich asystentami byli agenci Trzeciego Oddziału, który często wykorzystywał podstawionych pacjentów, aby sprawdzać lekarzy.
Gdyby lekarz pozostawił pacjenta z wysoką gorączką w zonie, nie naraziłby się na karę. Gdyby jednak z za niską temperaturą pomógł mu zostać w zonie, mógłby zakończyć karierę lekarza i stać się zwykłym więźniem. Ponadto istniało prawo mówiące, iż nie może być zwolnionych więcej niż 5% stanu więźniów, pod żadnym pozorem. W szpitalu panowały wspaniałe warunki. Już przy wejściu więzień dostawał talon do łaźni, pozostawiał łachy i pobierał czystą bieliznę, a niezależnie od wyrabianej normy dostawał trzeci kocioł, dwie kostki cukru, sałatkę przeciwko awitaminozie i kostkę margaryny.
W 1941 roku Grudziński był przez dwa tygodnie w szpitalu. Leżał pomiędzy Niemcem S. i rosyjskim aktorem M. Stiepanowiczem. Wspaniale wtedy odpoczywał, nudził się, a gdy pobyt się kończył z zazdrością i zawiścią myślał o tym, kto kolejnego dnia zajmie jego łóżko. Aktor została zesłany w 1937 roku za przesadne zagranie jednego z bojarów Iwana Groźnego. Wyszedł później wyleczony i biedny sam uwierzył w swoją winę, za coś, czego nie popełnił. Z kolei Niemiec S. chorował na pelagrę i leżał dwa miesiące w szpitalu. Niestety, wyrwano go potem z sali i etapem wysłano do oddalonej 25 kilometrów Alieksiejewki Drugiej. Ponoć zamarzł na 10-tym kilometrze. Niektórzy mówili, iż usłyszeli kilka strzałów już na pierwszym kilometrze marszu. On i dwóch innych Niemców zginęło.
Jest tu jeszcze historia miłości siostry Jewgenii Fiodorownej. Zakochała się w aresztowanym w 1934 roku studencie. Spodobała się jednak lekarzowi Jegorowi, który wykorzystywał ją seksualnie podczas pracy. Zgłosiła się pewnego dnia na etap, aby uciec stamtąd. Podążył za nią ów student. Jegorow natomiast zrezygnował z pracy w Jercewie i nie wiadomo dokąd się udał. Fiodorowna zmarła później przy porodzie, miała dziecko z miłością swego życia.
Wychodnoj dień
„Wychodnoj dień” był to wolny dzień przewidziany co dziesięć dni. Zarządzano go w obozie średnio co 3-4 tygodnie, bowiem GUŁAG zawierał umowy z przemysłem na siłę roboczą i to było najważniejsze, a nie więźniowie. W wolne dni więźniowie śpiewali i pisali listy do bliskich. Grudziński opowiada historię Pamfiłowa, Kozaka znad Donu. Został on niesłusznie skazany za kułactwo i jedno tylko miał marzenie, aby jego syn Sasza mu wybaczył. Ten jednak jako oficer wojska radzieckiego nie mógł znieść kary ojca i uważał go za winnego.
Koleje losu sprawiły jednak, że po latach Sasza również został skazany na katorgę i spotkał ojca w Jercewie. Mimo iż Sasza źle go potraktował, ojciec wszystko mu wybaczył i padli sobie w ramiona. Dowiadujemy się o próbie ucieczki Fina Karinena z obozu. Podjął się on tego w 1940 roku. W ogóle nie słusznie skazano go za sprawy związane z zabójstwem Kirowa, był aresztowany i zwalniany, później skazany na katorgę. Uciekł 15 kilometrów od obozu. Do obozu odwieźli go wieśniacy, a w obozie go niemal zakatowano. Od tamtej pory uważał, iż nie można uciec z obozu. Nawet jeśli strażnicy nie dogonią więźnia, dopadnie go mróz.
Oprac.Część 1Część 2Interp./Char.