Oprac.R. 1-2 R. 3-6R. 7R. 8-10 Interp. TESTKafka i szczęście
ROZDZIAŁ I Aresztowanie – Rozmowa z panią Grubach – Potem panna Bürstner
Rozpoczyna się od stwierdzenia narratora, że ktoś musiał donieść na pana K. Mimo że niczego złego nie zrobił, pewnego ranka został aresztowany. Codziennie przed ósmą pani Grubach przynosiła mu śniadanie. Tego dnia jednak nie zjawiła się, a zamiast niej wszedł do pokoju jakiś dobrze zbudowany mężczyzna, smukły, ubrany w strój podróżny z masą sprzączek, fałd i guzików. Pan K. rozmawiał z nieznajomym. Ten wszedł i zapytał, czego chce K.? Poprosił, by Anna przyniosła mu śniadanie.
Obcy odwrócił się i do kogoś pod drzwiami przekazał polecenie. Dał się słyszeć śmiech z kuchni. K. szybko ubrał się i wszedł wolno do drugiego pokoju, gdzie przy stoliku siedział drugi nieznajomy. Mimo żądań widzenia pani Grubach, nieznajomy oświadczył, że K. jest aresztowany. Na pytanie o powód aresztowania, obcy nie wiedział. Postępowanie jest już wdrożone i w swoim czasie K. dowie się wszystkiego. Stojący przy drzwiach nazywał się Franciszek i to on uspokajał K. obaj nieznajomi radzili mu oddać rzeczy osobiste im, zamiast do przechowalni, z której często giną rzeczy.
K. analizował sytuację. Wydawało mu się, że to wszystko wielki żart zrobiony mu z okazji trzydziestych urodzin. Właśnie je obchodził. Myślał, aby roześmiać się tym niby strażnikom i może wtedy wszystko się wyda, cały ów żart. Jeśli to miała być komedia, trudno, zagra w niej i chce dobrze wypaść. Był przecież wolny.
Poszedł między strażnikami do swego pokoju i w szufladzie odszukał metrykę, kartę rowerową. Zauważył panią Grubach i pozwolił jej wejść, ale ona widząc obcych ludzi cofnęła się. K. Zaprotestował. Pokazał strażnikom swoje dokumenty i zażądał, aby oni wylegitymowali się także. Usłyszał wykręty. Franciszek nie podnosząc oczu odpowiedział, że K. zachowuje się jak dziecko, nie ich sprawą jest proces, który K. przegra, jeśli będzie zachowywał się tak jak dziecko. Ich nie interesują jego dokumenty, poza tym są zwykłymi strażnikami i tylko za to im płacą. Jest prawo, które złamał, jest ktoś, kto wysyła ich i oni wykonują swoje obowiązki, nic więcej.
K. oburzony nieco powiada, iż nie zna takiego prawa. Franciszek zwraca się po imieniu do drugiego, Willema, zwracając mu uwagę na fakt, że K. nie zna prawa, a twierdzi, iż jest niewinny. K. nie chciał już dyskutować, a poprosił o zaprowadzenie go do ich przełożonego. Otrzymał w odpowiedzi chłodne, że zaprowadzą go, ale wówczas, gdy wezwie ich ów przełożony. Kazano mu pójść do swojego pokoju i czekać. Przy tym strażnicy obrazili się na zachowanie K. Zwrócili mu uwagę, że są wyżej nad nim, bo są wolni, a on aresztowany.
Wrócił do pokoju i rzucił się na łóżko. Jadł jabłko i czuł się bezpiecznie. Miał iść do pracy w banku, ale cóż, z pewnością będzie w stanie to usprawiedliwić. Dziwił się strażnikom, iż zostawili go w pokoju, w którym mógł na przykład odebrać sobie życie. Oczywiście nie miał takiego zamiaru. Widocznie strażnicy także nie widzieli żadnego niebezpieczeństwa.
Nagle strażnik Franciszek zawołał, iż nadzorca wzywa K. przeraził go wojskowy krzyk strażnika. K. wybiegł w koszuli, na co strażnicy zwrócili mu uwagę, że nadzorca każe go obić za ten strój i im też może się dostać. Powinien ubrać się na czarno. K. zgodził się, skoro to może przyspieszyć sprawę.
Ubrany został zaprowadzony dalej o kilka pokoi, gdzie mieszkała pani Bürstner. Siedział tam nadzorca. Dla K. nie było krzesła. Nie chciał mówić, iż sytuacja obecna to jakiś żart i nadzorca podzielał tę opinię. K. rozważał głośno sytuację, nie rozumiał powodów aresztowania, nie widział też mundurów u strażników i nadzorcy, nie wiedział, jakim urzędnikiem jest nadzorca. Żądał wyjaśnień.
Nadzorca ujawnił, iż podobnie jak strażnicy, tak i on w całej sprawie stoi na uboczu i nic o niej nie wie. Nie wie, z jakiego powodu K. jest oskarżony i co nagadali mu strażnicy. Z tej racji K. powinien zdaniem nadzorcy uważać na swoje słowa i zachowanie, gdyż wszystko może być odczytane na jego niekorzyść.
K. powołał się na przyjaźń z prokuratorem Hastererem i zapytał, czy może do niego zadzwonić? Nadzorca nie widzi w tym sensu. K. jest oburzony zachowaniem strażników i nadzorcy, w końcu jednak rezygnuje z telefonu do prokuratora. Nakrzyczał na gapiących się z okna po drugiej stronie starców i zaproponował, by zakończyć całe przedstawienie podaniem ręki. Podszedł do nadzorcy z wyciągniętą dłonią. Ten nie podał mu ręki.
Podejrzewał, iż K. zechce teraz iść do banku. Aresztowanie nie powinno wpłynąć na jego styl życia, niech idzie do banku i pracuje. Dla niego to nadzorca ma trzech współpracowników K., czekających na K. Faktycznie, dopiero teraz K. rozpoznał w trzech obserwatorach kolegów z banku, Rabensteinera, Kulllicha i Kaminera. Wyszli razem, zajechało auto i pojechali do pracy. K. nie zauważył, aby strażnicy i nadzorca wychodzili z jego mieszkania.
Przez cały dzień odbierał życzenia i wzywał do siebie tych trzech urzędników, aby się im przyglądać. Nie widział u nich większych zmian. Zwykle chodził do swojej znajomej Elzy, kelnerki pracującej całymi nocami, ale zrezygnował z tego. Dopiero o wpół do dziesiątej wrócił do domu. Spotkał tam syna stróża. Wszedł do mieszkania, gdzie pani Grubach była dla niego uprzejma. Przepraszał za niespodziewanych porannych gości. Nie przyczyniło jej to kłopotu, nie musi się martwić.
Podsłuchiwała ich rozmowę i doszła do wniosku, że K. nie powinien się martwić, bo gorsze rzeczy się zdarzają. Ona wprawdzie nie rozumie tego aresztowania, ale nie jest to aresztowania, jak aresztuje się złodzieja. Nie jest to też aresztowanie, które trzeba rozumieć. K. podoba się taki sposób myślenia. W banku jest u siebie i nic nie jest w stanie go zaskoczyć, ma dwa telefony, miejski i biurowy, woźnego, jest o wszystko spokojny. Musi podać rękę pani Grubach na zgodę. Wstała i poprosiła, aby nie brał sobie tego wszystkiego tak do serca.
Chciał zobaczyć się z panią Bürstner, ale Grubach powiedziała, iż jest ona w teatrze i bardzo późno wraca. Ponadto K. nie musi jej przepraszać za bycie w jej pokoju, Bürstner nie było od rana, więc nie wie o tym. Jest jej przykro, dwukrotnie widziała ją w odległych ulicach miasta i za każdym razem z innym mężczyzną. Zdaniem gospodyni Bürstner powinna lepiej dbać o swoją opinię, zresztą nie tylko o tym musi z nią porozmawiać. K. uważa, iż Grubach myli się co do Bürstner i jeśli chce dbać o dobre imię pensjonatu, to jego najpierw powinna wyrzucić.
Leżał u siebie i nie mogąc zasnąć, myślał o pannie Bürstner. Nawet o tym, by razem z nią wymówić mieszkanie. Uznał ten pomysł za zły. Palił cygaro, leżąc na łóżku przy otwartych drzwiach. Chciał widzieć każdego wchodzącego. Potem spacerował nerwowo po przedpokoju i był coraz bardziej zły i głodny. Chciał rozmówić się z Bürstner, a potem jeszcze pójść do Elzy do klubu.
Wreszcie przed północą usłyszał odgłosy na klatce schodowej. Do domu wróciła panna Bürstner. Poprosił ją o rozmowę. Usprawiedliwiał się, że jej pokój był narażony na ingerencję obcych ludzi. Nie warto jednak zaprzątać sobie głowę powodami. Dopiero gdy Bürstner zauważyła poprzestawiane swoje zdjęcia, K. przyznał, iż była u niej komisja śledcza. Oburzyła go postawa urzędnika bankowego Kaminera, którego przy najbliżej okazji zwolni, między innymi za to, że przekładał zdjęcia Bürstner.
Ona jest zafascynowana sądem. K. prosi ją, by została jego doradcą. Aby mu doradzać, musi poznać sprawę, problem w tym, że sam K. nie wie, o co chodzi. Następnie K. przestawia stolik nocny tak, jak stał rano i odtwarza sytuację włącznie z krzykliwym wezwaniem „Józefa K.” przed komisję. Sam ich nazwał komisją śledczą, bo nie wiedział, jak ich nazwać. Wówczas ktoś zapukał z bocznego pokoju.
Spał tam kapitan, siostrzeniec gospodyni Grubach. Odeszli więc w inny kąt pokoju i K. opowiadał dalej. Opowiadał, że nie musi obawiać się Grubach, gdyż ta pożyczała u niego pieniądze. Bürstner miała już dosyć wizyty K., odprowadziła go do drzwi, a on całował ją po dłoniach i też w usta, w szyję. W końcu udało się jej pozbyć natręta. K. szybko zasnął, choć przez chwilę martwił się o Bürstner z powodu kapitana.
ROZDZIAŁ II Pierwsze przesłuchanie
Otrzymał telefoniczne „zaproszenie” na pierwsze przesłuchanie. Miało odbyć się w niedzielę na jednej z odległych ulic miasta, których K. nie znał. Zadzwoniono do niego do banku, akurat o tej samej porze wicedyrektor wpadł do niego, by zaprosić go na żaglówkę w niedzielę. K. musiał odmówić. W niedzielę biegł do sądu na wskazaną ulicę, nie wiedząc jednak, na którą godzinę został wezwany. Nie znał też dokładnego adresu. Sądził, iż rozpozna miejsce spotkania po jakimś szczególe. Po drodze minął swoich trzech pracowników, świadków jego aresztowania. Dotarł do wskazanej ulicy Juliusza i szedł nią w nadziei, że trafi pod właściwy adres.
W końcu po dziewiątej dotarł do wielkiego gmachu, do którego prowadziło kilka klatek schodowych. Nie wiedział, w którą ma wejść. Widział różnych ludzi i bawiące się dzieci. Wymyślił sobie nazwisko Lanz – to kapitan, siostrzeniec Grubach – i pukał do mieszkań pod pozorem poszukiwania stolarza Lanza. Nie przyniosło to żadnego efektu. Dość przypadkowo wszedł do jednego z pomieszczeń, małego i zapełnionego ludźmi. Wprowadziła go jakaś pani i kazała wejść głębiej. Zobaczył ludzi zasiadających w rzędach plecami do niego i gestykulujących. Wreszcie prowadzący zebranie odezwał się do K. z wyrzutem, dlaczego spóźnił się o ponad godzinę? Był jakiś ruch na sali, K. nie odpowiedział nic, nie dano mu szansy. Postanowił nie odzywać się, a raczej patrzał.
Sąd był podzielony na dwie części.
Prowadzący stwierdził, iż teraz wcale nie musi zajmować się K., który się spóźnił. Było gwarno i tłum z tyłu pchał K. na sędziego śledczego. Ten nie zwracał na to uwagi. Zapytał, czy K. jest malarzem pokojowy. Ten zaprzeczył i powiedział prawdę, że jest pierwszym prokurentem wielkiego banku.
Po prawej stronie sali zaczęto się śmiać i K. także zaczął się śmiać. Sędzia śledczy krzyczał na ludzi siedzących na galerii. Wszystko wyglądało groteskowo. Po lewej stronie trwały wymiany poglądów. K. określił całe to postępowanie za fikcję i łajdactwo, to określenie poddał pod rozwagę sędziego. Zapadła cisza.
Na salę weszła młoda praczka. Wszyscy przyglądali się jej. K. wziął od sędziego zeszyt z zapiskami za środkową kartkę dwoma palcami. Powiedział, że nie boi się zarzutów, które tam sędzia zapisuje. Twarze starszych mężczyzn z pierwszego rzędu spoważniały. K. twierdził, iż całego zajścia z nim nie jest w stanie traktować poważnie. Rozległy się gdzieś brawa. K. mówił o zajściach z czasu aresztowania go przez strażników i nadzorcę.
Z obrzydzeniem wspominał, jak doszło do splugawienia pokoju pewnej damy, do której go wprowadzono bez jej zgody. Były to wydarzenie nieprzyjemne i irytujące. Panował już nad tłumem. Wszyscy go słuchali. Zauważył znaki dawane przez sędziego komuś z otoczenia. Przekonywał, iż za jego aresztowaniem stoi jakaś wielka organizacja zatrudniająca przekupnych strażników, ograniczonych nadzorców i średnio opłacanych sędziów.
K. oskarżył cały aparat o przekupstwo i ignorancję, o utrzymywanie biurokracji, pisarzy i żandarmów. W całym tym zajściu chodzi o to, aby aresztować niewinnych ludzi i wdrażanie przeciwko nim bezsensownych śledztw. To musi być oparte na korupcji. W pewnym momencie przerwał jego wywód hałas. To mężczyzna wlokący w kąt praczkę coś krzyczał. K. zdenerwowany założył cylinder i chciał jak najszybciej wyjść z sali. Śledczy ostrzegł go, że sam siebie pozbawił możliwości przesłuchania w sprawie, która nie została mu jeszcze pokazana. Wyzwał wszystkich od łajdaków i uciekła stamtąd. Pozostawił za sobą wrzawę dyskutujących urzędników.
Oprac.R. 1-2 R. 3-6R. 7R. 8-10 Interp. TESTKafka i szczęście